sobota, 29 czerwca 2013

Tydzień bez mąki i cukru: Dzień 3 i 4




Dzisiaj zaprezentuję dania z dwóch dni, z takiej to mianowicie przyczyny, że przez przypadek skasowałam fotki obiadu z dnia trzeciego i mało byłby zilustrowany, gdybym pokazała go pojedynczo. ;)
Ale nic to. Wypadki przy blogowaniu się zdarzają, a obiad Dnia Trzeciego powtórzę niedługo, więc na pewno go jeszcze zobaczycie. ;)

Dzień 3

Śniadanie:
- Caffelatte

Obiad:
- Ryż „basmati” na sypko z krewetkami.

Przekąski w międzyczasie:
- Owoce (dużo ich było: 2 banany, grapefruit, czereśnie, morele).

Kolacja:




- Ryż z duszoną cykorią, kiełkami i sałatą. Oho, tego dnia coś ryżowo było. Widocznie organizm upomina się o dawkę węglowodanów. Takie danie robię zazwyczaj, gdy widzę, że np. w lodówce zalega pół sałaty i traci świeżość i sprężystość, więc żeby nie zwiędła do końca przyrządzam ją  w takiej formie. Tym razem zaczynały lekko więdnąć także kiełki i cykoria. ;)

Dzień 4


Śniadanie:
- Klasycznie caffelatte.

Obiad:
- Ryż (znowu) na sypko z omułkami (znalazłam takie tłumaczenie tego przysmaku, po włosku „cozze”, hm, trochę śmieszna nazwa po polsku, ale oczywiście trafna, bo te czarne muszle, owoce morza można znaleźć zanurzone w piasku, mule morskim).

Domownicy dostali go z makaronem. Ja pozostalam wierna ryzowi. ;)


Przekąski w międzyczasie:
- I znowuż dużo owoców: czereśnie, banany, morele.

Kolacja:
- Pulpety z cukiniami.



Mąki mi nie brakuje! I to mnie cieszy. Zamierzam nawet po skończonym tygodniu bez mąki niewiele jej używać – to już wiem na pewno. Natomiast jakąś smaczną czekoladą mleczną nie pogardziłabym. Dobrze, że istnieją owoce, bo moje podniebienie bardzo kocha słodycz… Ech… ;)

piątek, 28 czerwca 2013

Makijaż: Rodzynki w czekoladzie




Fajną nazwę wymyśliłam dla tego makijażu? Ekhem… Dieta bez mąki i słodyczy daje o sobie znać. Co prawda rodzynki mogłabym skonsumować, ale tak bez czekolady… Eee tam, to nie to. Chwilowo więc zadowolę się rodzynkowym makijażem. 

No tak, ale rodzynki nie są tak elektrycznie fioletowe, jak kolor przewodni tego makijażu, ale skojarzyło mi się z opakowaniem rodzynek w czekoladzie marki Milka – fiolet to jej kolor firmowy. 



Przejdźmy jednak do samego makijażu. Myślę, że jest w sam raz na lato, bo ten piękny fiolet czyli pojedynczy cień marki MUA, shade 9 – PEARL bardzo ładnie komponuje się z lekko opaloną skórą.
Kolejny „letni akcent” makijażu to fakt, że w końcu mogłam użyć podkład mineralny Bare Minerals o najjaśniejszym kolorze „Light W15”, który kupiłam jakieś 3 miesiące temu, ale dopiero teraz moja skóra nabrała doń odpowiedniego kolorytu. ;) Używam go teraz namiętnie codziennie. Szkoda, że w tej firmie nie ma jaśniejszych odcieni, ale może będąc w Polsce poszukam jakiegoś jaśniutkiego podkładu mineralnego wśród polskich firm.

A oto makijaż krok po kroku:



1.  Na całą twarz nałożyłam podkład mineralny Bare Minerals w odcieniu Light W15 (zdjęcie 7).
2.  Na powieki nałożyłam bazę pod cienie marki KIKO (zdjęcie 4).
3.  Pod łuk brwiowy i w wewnętrznym kąciku oka nałożyłam cień VIRGIN z palety NAKED.
4. Nad zagłębieniem ruchomej powieki nałożyłam cień NAKED z tej samej palety.
5.  W zewnętrznym kąciku, po skosie, nałożyłam cień nr 9 MUA (zdjęcie 2), a następnie mniejszym pędzelkiem poprowadziłam go też na dolnej powiece..
6.  Na środkową część ruchomej powieki nałożyłam cień INGLOT AMC SHINE 46.
7. Zewnętrzny kącik oka, zagłębienie i zewnętrzną połowę dolnej powieki przyciemniłam mieszanką dwóch cieni – ciemnego brązu BUCK i antracytowego CREEP z palety NAKED.
8. Wycieniowałam ponownie zagłębienie, aby cienie przechodziły stopniowo w „dymek”.
9. Podkreśliłam brwi mieszanką cieni NAKED i BUCK.
10. Wytuszowałam rzęsy maskarą INFINITO marki Collistar (zdjęcie 5).
11. Na policzki nałożyłam różowy róż AMC marki INGLOT i wykonturowałam twarz bronzerem z INGLOTA (zdjęcie 8).
12. Usta pokryłam pomadką – błyszczykiem marki Celia, nr 512.



I to wszystko!
;)
Lubię eksperymentować łączenie kolorów ciepłych i zimnych, choć to trochę ryzykowna zabawa. A Wy jak uważacie?


czwartek, 27 czerwca 2013

Letnie pieszczoty: Coconut – Monoi Oil, Silkening sun oil, L’Erboristica




Niniejszym rozpoczynam nową serię na blogu – będę opisywać moje ulubione kosmetyki na najcieplejszą porę roku. Lato ma się rozumieć.

Choć w tym roku możemy mieć co do tego trochę wątpliwości. ;) Nawet we Włoszech, gdzie mieszkam, w ostatnich dniach dosyć rześkie powietrze. Ale zdążyłam się trochę opalić podczas niedzielnych wypadów nad morze czy porannych biegów i właśnie dzisiejszy post będzie o kosmetyku, który z opalenizną ma wiele wspólnego – jest to bowiem olejek kokosowy z ekstraktem kwiatu gardenii, który wspaniale pielęgnuje ozłoconą słońcem skórę, a także chroni przed wodą morską, czy wiatrem włosy.

Od razu zaznaczam, że nie jestem zwolenniczką opalania się na „skwarkę”, ale też nie jestem fanatyczką filtrów przeciwsłonecznych i np. gdy idę biegać nie smaruję skóry żadnymi kremami, co by za chwilę poczęły spływać ze stróżkami potu i szczypać  mnie w oczy. Na plaży sytuacja wygląda inaczej – posmaruję się z kremem z filtrem, ale już na przykład takiemu olejkowi kokosowemu jako olejkowi DO OPALANIA powiem NIE (producent sugeruje, że można go użyć jako olejku do opalania)  i użyję go dopiero PO kąpieli słonecznej.



Olejek kokosowy z nutką monoi to jedno z ostatnich, letnich dzieci włoskiej marki L’Erboristica. W stu procentach naturalny olejek, w którego składzie znajdziemy olejek kokosowy, ekstrakt z gardenii i witaminę E (witaminę młodości jak zapewne doskonale wiecie).
Olejek ma piękny zapach – słodką nutę kokosową przełamuje delikatna nuta kwiatowa – mieszanka w sam raz na lato. Ogólnie zapach nie jest natrętny, a delikatny. Jednocześnie dość długo wyczuwalny. Po jakimś czasie (przynajmniej na mojej skórze) nuta kokosowa jest mniej wyczuwalna, a na pierwszy plan zaczyna wychodzić ta kwiatowa. Po kolejnych godzinach, zapach będzie wietrzał wraz z nimi, aż w końcu na skórze zostanie ot, taka lekka, zwiewna słodycz. Pieszczota taka. Muśnięcie.



Ogólnie rzecz ujmując, olejek bardzo mi się wydał pieszczotliwy. ;) Czy to pod względem tegoż zapachu słodko – kwiatowego, czy konsystencji. Bo nie jest tłusty. Szybciutko się wchłania, pozostawiając skórę aksamitną, leciutko błyszczącą, ale bez lepkiej, oliwnej warstwy. I to się LATEM ceni. Ten brak „tłustej oliwy”.



Olejek można używać zarówno do lekko muśniętej słońcem skóry, jak i do włosów jako ochrona przed słońcem na plaży lub – dosłownie kropelkę – na same końcówki włosów. Wtedy efekt będzie taki, że włosy staną się lekko błyszczące i nie będą się puszyły.

Jestem bardzo zadowolona z tego zakupu.
 

Skład:  
Cocos Nucifera Oil, Gardenia Tahitensis Flower Extract, Parfum, Tocopherol.

Cena:
6,90 euro (w promocji, bez promocji 1 euro więcej).

Tydzień bez mąki i cukru – Dzień 2




No, baby miłe, za mną dzień drugi diety bez mąki i słodkości.

Piszę te słowa w połowie dnia trzeciego, którego dokumentację fotograficzną pokażę Wam jutro, ale już na tę chwilę nasuwają mi się pewne wnioski… A mianowicie takie, że w tych dniach moja fantazja kulinarna pracuje na zwiększonych obrotach, bo muszę wymyślić dania, gdzie tej mąki i cukru nie będzie. Wypróbowuję więc potrawy, jakich bym pewnie długo jeszcze nie wypróbowała, idąc na łatwiznę i gotując to, co umiem i co znam czyli np. makaron. ;)
Aha, chciałabym Was też uspokoić po lekturze komentarzy pod postem z Dnia 1, że ja na co dzień nie jem tak mikroskopijnych porcji – niektóre dania sfotografowałam z mniejszą ilością jedzenia na talerzu, bo po prostu wydawało mi się, że takie ujęcia żarełka są dla niego bardziej fotogeniczne, niż kopce z czubem. ;)

Przejdzmy więc do dań z Dnia 2.

Śniadanie:
- Caffelatte (Znowu li i jedynie to. Przyzwyczaiłam się nie jeść śniadań, bo rano zazwyczaj biegam, a z pełnym żołądkiem trochę mi nie po drodze).

Obiad:
- Melon z prosciutto crudo, czyli szynką parmeńską. Jest to moje ulubione danie letnie, mogłabym jeść je codziennie. Nigdy mi się nie nudzi! Uwielbiam takie połączenie smakowe – słona szynka ze słodkim melonem. Niebo w gębie! Zjadłam podwójną porcję, niż ta na zdjęciu.




Przekąski w międzyczasie:
Arbuz mini – na spółkę z synami + banan + nektarynki. 



Podwieczorek:
- Wafelki kukurydziane z serkiem ricottą wymieszanym z miodem i cynamonem. Wszystko posypane rodzynkami. Na pieczywie wieloziarnistym pewnie smakowałoby o niebo lepiej, ale skoro bez mąki, to bez mąki. :)





Kolacja:
- Piersi z kurczaka pocięte w paseczki, oprószone kurkumą, solą, pieprzem i ostrą papryczką,  następnie usmażone/uduszone na oliwie z oliwek.
- Sałatka z kiełków, cykorii i rukoli przyprawiona oliwą z oliwek i octem.



Pozdrawiam Was i życzę miłego wieczoru! Czekam na komentarze! :)

środa, 26 czerwca 2013

Tydzień bez mąki i cukru – Dzień 1




Najpierw wytłumaczę może dlaczego zaserwowałam sobie tydzień bez takich składników jak:
  1. mąka – czyli produktów z jej dodatkiem np. chleba, pizzy, ciast i ciasteczek, piadiny, makaronów
  2. cukier biały – czyli słodycze, czekolady itd.

Fruktozie w owocach nie mówię nie, bo to dobry cukier, nieprzetworzony. Mam też zamiar w kolejnych dniach zażyć miodku, ale to pokażę w kolejnych dniach bez-mącznego i bez-cukrowego tygodnia.

Już od jakiegoś czasu zaobserwowałam, że mąka mnie muli vel zamula. Hm, tak na marginesie – czyby czasownik „mulić” pochodził od młyna? Bo po włosku na przykład młyn to „mulino”… Coś za dużo zbiegów okoliczności… ;)

Nic to – jednego jestem pewna: po konsumpcji pizzy, popularnych tu w moich terenach włoskiej ziemi piadin ((piadina romagnola) i wszelkich wypieków drożdżowych, moje ciało zaczynało cierpieć na niestrawność, zatrzymywało wodę w organizmie, a to z kolei uwidaczniało się ospałością, zmęczeniem, ociężałością, podpuchniętymi oczami i ciężkim brzuchem. No fuj! Basta! 

Pogadałam też na Fejsbuku z Arsenic, która dodatkowo mnie do tego kroku natchnęła. Przy okazji polecam Jej bloga – multum mądrych tekstów.

Cukry wyeliminowałam już wcześniej, a przynajmniej ograniczyłam do minimum. Jednak ostatnio po przesadnej diecie z mąką na pierwszym planie odczuwałam chęć na coś słodkiego, czytaj: czekoladę. Po prostu organizm domagał się energii, bo go ta mąka usypiała. Ot, błędne koło.
Tak więc postanowiłam zrobić krótkie cięcie i błędne koło przerwać. 

Ku motywacji i inspiracji własnej i tych z Was, które też chciałyby spróbować takiej diety, będę zamieszczać dzień po dniu zdjęcia, tego, co w danym dniu zjadłam.
Oto:

Dzień 1

Śniadanie:
Caffelatte (Rano nie jestem w satnie dużo jeść, a że obiad jadamy już o 12 wytrzymałam do tej godziny. Być może w kolejnych dniach, po oczyszczeniu mącznego zamulenia poczuję potrzebę śniadaniowania. Okaże się to „w praniu”).

Obiad:
Sałatka z ugotowanej na sypko soczewicy (gotowałam bez soli, ale dla aromatu dodałam gałązkę rozmarynu), pomidorków, młodej cebulki i zielonych oliwek. Doprawione solą, oliwą z oliwek i sokiem z cytryny). Na zdjęciu jest mniejsza porcja, bo bardziej fotogeniczna - ja zjadłam więcej. ;)




Przekąski w międzyczasie:
Czereśnie i śliwki.



Kolacja:
Fasolka okraszona masłem i bułką tartą + 2 jajka.



Zapraszam na sprawozdanie z kolejnych dni! A jak na Was działają mączne potrawy?



PS A na koniec chciałabym Wam pokazać jeszcze jakie cudeńko przyniósł mój młodszy synek z przedszkola – jest to koszyczek zrobiony szydełkiem, ślicznie ozdobiony, pełen cukierków, które dostało każde dziecko od chłopczyka, który obchodził urodziny. Mama tego chłopca robi takie cudeńka. Podziwiam takie osoby, za to, że im się CHCE… :)



poniedziałek, 24 czerwca 2013

OOTD z autami i potomstwem w tle



“Lato, lato, lato wszędzie” – a wraz z nim festyny, długie wieczorne spacery, nasycone barwy i rekordowe temperatury. No, te ostatnie to może nie dzisiaj, bo mamy przejściowe wytchnienie od tropików i nawet trzy kropelki deszczu spadły u mnie z rana… Ale wrócę na chwilę do ostatnich dni, w których to namiętnie odwiedzaliśmy okoliczne festyny, a jest ich o tej porze pod dostatkiem. 



Ten tu poniżej, na zdjęciach uwieczniony odbył się w sąsiednim miasteczku i był pod hasłem wystawy starych, epokowych aut + kiermasz rękodzieła i regionalnych artykułów spożywczych, a także odzieżowych (już nie regionalnych, większość MADE IN CHINA).





Grzybki z grilla z octem balsamicznym i parmezanem :D


Przy okazji mini „strój dnia” w moim wydaniu, ale naprawdę mini, bo na festyn pojechałam prosto z biegu na 7,5 km, w którym wystartowałam o poranku. Tak wyglądałam godzinę wcześniej ;)


Mam na sobie koszulkę z TERRANOVY (spodobały mi się różowe paseczki i napis) ;) , spodnie z ZARY – mam je już jakieś 2 miesiące i jestem bardzo zadowolona, świetnie się noszą, nie zmieniają kształtu, ani koloru w praniu itp. – planuję nawet zakup kolejnych dżinsów z Zary, oczywiście o innym kroju. Aha, a na nogach biegówki z Reebok, których nie zdążyłam ściągnąć po biegu. ;) Kolor jednak świetnie podpasował do koszulkowych barw. 


Samochody w tle nie moje. Dzieci natomiast i owszem. :D Hehe, inaczej rzecz ujmując – samochodów się nie dorobiłam, dzieci tak. :D I tym optymistycznym akcentem pozdrawiam Was serdecznie. 
Lubicie letnie imprezy terenowe? Do napisania!

sobota, 1 czerwca 2013

Dynamiczna zieleń na pazurach – VERDE DINAMICA, Smalto Gloss Effetto Gel, Collistar



Kolejny wiosenny kolor lakieru do paznokci, jaki kupiłam w tym roku to radosna zieleń soczystej trawki: VERDE DINAMICA  nr 534 (dynamiczna zieleń)  włoskiej marki Collistar.


Lakier pochodzi z najnowszej serii tej marki lakierów, które dają na paznokciach efekt żelu, a co za tym idzie także dłuższą trwałość. Lakiery „żelowe” mają mniejszą pojemność od klasycznych lakierów tej marki, a ich gama kolorystyczna może niezle zawrócić w głowie…





Rzeczywiście ich trwałość jest bardzo dobra, wytrzymują bez większych uszczerbków około tygodnia. Jedyny minus jaki w nich zauważyłam, to dość gęsta konsystencja, która nie ułatwia aplikacji… No, ale gdy się skupimy i nałożymy dwie cienkie warstwy (jedna grubsza zbyt długo schnie…) to będziemy mogły cieszyć się przez długie dni błyszczącym kolorem na paznokciach. 


Cena lakieru to około 6 €, ale można spotkać i za mniej na promocjach.
Przy okazji zakupu tegoż lakieru kupiłam też utwardzającą bazę do paznokci z Essie i (także zieloną) skakankę. Jak dynamiczna zieleń to dynamiczna zieleń! Idę na całość! ;-)


Paradise Flower L’Oreal Paris – czyli spontaniczny prezencik dla dziecka we mnie



Kupiłam sobie dzisiaj bardzo spontanicznie (zobaczyłam, pochwyciłam, zapłaciłam i był mój!) ten oto lakier z najnowszej kolekcji MISS POP L’Oreala o wszystkomówiącej nazwie: „ Paradise Flower”, nr 220. 

Jest jednym z czwórki, do którego hojnie dodano trzech różnych drobin brokatowych – większe różowe i mniejsze w kolorze złota i jasnego różu. Drobinki występują na tle jasnego, pudrowego różu, który osobiście kojarzy mi się z jogurtem malinowym, tudzież wiśniowym. 


Spodobały mi się też pozostałe lakiery z tej kolekcji, ciekawie opalizują i coś czuję po kościach, że skuszę się na nie… 


Lakiery te mają podobno utrzymać się na paznokciach aż 10 dni – zobaczymy jak będzie. Bądź co bądź brokat sprawia, że lakier zyskuje na trwałości, ale ciekawa jestem jak będzie w wypadku pozostałych – nie brokatowych lakierów z tej kolekcji... 


Pozdrowienia i do szybkiego usłyszenia (mam 3 zaległe tematy do opublikowania). :)