„Perfumerio polska! Ile cię trzeba cenić, ten tylko się
dowie kto cię stracił...” Mickiewicz pewnie koziołka w grobie zrobił na te
słowa, ale lepszych nie znalazłam co by sens wypowiedzi przekazać. ;)
Gdy tylko przyjeżdżam do Polski, rzucam się na Rossmany różne,
na mniejsze miasteczkowe drogeryjki, na sklepy Internetu made in Poland, niczym
wygłodniały pies.
No i właśnie dzisiaj chciałam Wam pokazać co już nabyłam, a
kolejne zakupy niedługo – bo już fruną do mnie Pocztą Polską.
W Rossmanie zakupiłam kosmetyki w miarę naturalne, bo jak
się już pewnie zdążyłyście zorientować – bardzo staram się żyć w zgodzie z
Naturą. Czy to pod względem pielęgnacji mojej powłoki ziemskiej, czy pod
względem odżywiania, czy też wysportowania ogólno cielesnego. (Oj, coś mi się
tu udzielają rymy Mickiewiczowskie).
Kupiłam więc toteż:
- 2 olejki z Alterry. Użytkowanie rozpoczęłam od tego
pomarańczowego, pachnie niczym landrynka pomarańczowa. Może te z Was, których
dzieciństwo przypadło na lata 80te, pamiętają takie landrynki w kształcie
kawałków pomarańczy, czy cytrynek. Cytrusowe takie. Zapach tego olejku nasunął
mi na myśl te cukierki.
- Odżywkę do włosów przesuszonych z ISANA. A co się będę
ograniczać, pomyślałam, kupię tę, bardziej odżywi. Mam zamiar mieszać ją z
olejkami i robić maski na czuprynie.
- Balsamik do ciałka (opamiętaj się kobieto!) z Czterech Pór
Roku o bardzo naturalnym składzie i bardzo owocowym zapachu. Po posmarowaniu
się nim, poczułam się niczym krzaczek porzeczek i malin razem wziętych i
zmiksowanych. Ale… LUBIE TO! :)
- Kolejny balsamik tym razem z przewodnią nutą rumiankową z
GREEN PHARMACY. Spodobało mi się w nim to, że na drugim miejscu w składzie ma
masło karitè (shea – jeden czort). Jeszcze nie spróbowałam go, bo na pierwszy
ogień puściłam owocki z Czterech Pór Roku.
- żela do higieny intymnej też nabyłam, znanego szerokiej
publiczności FACELLE, z zamiarem używania go także do innych części ciała (co by
się nie powtórzyć i nie napisać „powłoki cielesnej”).
- No i ostatni zakup – woda toaletowa Cherlie White z
Revlon’a. Zapach ten kupiłam z sentymentu, używałam go 20 lat temu jako
latorośl, a podarowała mi go wówczas kuzynka z Australii. Ach, wtedy był
synonimem „wielkiego świata”, a dziś go wyprzedają w Rossmanie za 14 złociszy.
Jak się ten świat zmienia doprawdy… ;) Nutkę zapachową ma delikatną, świeżą, na
lato i na te moje kilometrowe biegania może być, tym bardziej, że nic ze sobą
nie wzięłam tutaj, a czymś pachnieć muszę i nie chciałabym, żeby to były
kiszone ogórki mojej mamy, których narobiła cały słój i które możecie podziwiać
na tym oto zdjęciu:
I tym optymistycznym akcentem kończę chwilowo, ale niedługo
powrócę, bo mam jeszcze coś do pokazania (zdrową żywność, bleh), a po niej dwie
paczuszki, które do mnie fruną w tym momencie.
Ciao Baby!