Tak jak w tytule: znalazłam dzisiaj niespodziewanie jajo. Wielka
to była dla mnie niespodzianka, gdy je ujrzałam wiszące na stojaczku w
sieciowej, włoskiej perfumerii ACQUA E SAPONE.
O proszę! – pomyślałam – Idealna podróba bjutiblendera. Bo i
różowość jest, kształt ten sam – na pierwszy rzut oka jeden czort. Cena
mniejsza jednak – 6 euro. Z zaciekawienia nie mogłam przejść obok obojętnie.
Kupiłam.
Obfotografowałam je na tle szydełkowych kurek wielkanocnych
(które tak a propos czekają na swoje jaja jak na zbawienie), które zrobiła moja
rodzicielka.
Podrabianego bjutiblendera stworzyła w Korei firma PRO
Professional style & care – jak zdradza podtytuł w nazwie wlasnej.
No dobrze, otwieramy.
Jeśli chodzi o miękkość to jest odrobinkę bardziej „zbita”
od oryginału, ale tylko trochę. Poza tym eksperyment zanurzenia jej pod
strumieniem wody w oczekiwaniu rozpulchnienia w objętości nie powiódł się –
gąbka pozostała taka sama (tylko, że wilgotna oczywiście).
Niedługo sprawdzę jak zachowywać się będzie przy nakładaniu
podkładu, ale podejrzewam, że jak zwyczajna gąbeczka lateksowa, tylko w
kształcie Beauty Blender’a.
A teraz muszę się do czegoś przyznać – zużyłam w
swoim żywocie cztery oryginalne Beauty Blender’y. Zawsze kupowałam podwójne
opakowanie, czyli 2 BB w pudełeczku. I oto, co zauważyłam – zawsze jedna z tych
gąbeczek była ok. – nie traciła koloru, nie łuszczyła się, nie pożerała
podkładu i łatwo się ją myło, a druga – dosłownie na odwrót!
Ostatnia gąbeczka wręcz po drugim użyciu tak się odkształciła, nie chciała domyć, a po dwóch tygodniach odpadł jej czubek, że powiedziałam sobie BASTA dla bjutiblenderów. Więcej nie kupię.
Ostatnia gąbeczka wręcz po drugim użyciu tak się odkształciła, nie chciała domyć, a po dwóch tygodniach odpadł jej czubek, że powiedziałam sobie BASTA dla bjutiblenderów. Więcej nie kupię.
Nie wiem, czy to tylko moje spostrzeżenia rodem detektywa
z Krainy Deszczowców, ale podejrzewam, że są dwa egzemplarze bjutiblendera –
jeden ten dobry, a drugi felerny. I tak je mieszaja. Chyba jakoś inaczej je
robią, albo w różnych fabrykach – dobra, nie wnikam, nie filozofuję… Morał jest
taki, że wróciłam do malowania się palcami, ot – wcieram podkład niczym krem,
opuszkami palców. Dojdę nimi we wszystkie zakamarki, niepotrzebne mi spiczaste
czy krągłe zakończenie gąbeczki.
Od czasu do czasu jednak – nie powiem – dobrze jest mieć też
i gąbeczkę pod ręką, więc jeśli to moje dzisiaj znalezione różowe jajo sprawdzi
się, będę co niemiara szczęśliwa i zadowolona z żywota i pewnie kupię ponownie,
bo jednak bardziej lubię krągły kształt gąbeczek, niż trójkątno – kanciasty.
A Wy, moje miłe, czym lubicie nakładać podkład na facjatę?