Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wakacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wakacje. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 9 lipca 2013

Pierwsze zakupy perfumeryjne w Polsce



„Perfumerio polska! Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie kto cię stracił...” Mickiewicz pewnie koziołka w grobie zrobił na te słowa, ale lepszych nie znalazłam co by sens wypowiedzi przekazać. ;)


Gdy tylko przyjeżdżam do Polski, rzucam się na Rossmany różne, na mniejsze miasteczkowe drogeryjki, na sklepy Internetu made in Poland, niczym wygłodniały pies.

No i właśnie dzisiaj chciałam Wam pokazać co już nabyłam, a kolejne zakupy niedługo – bo już fruną do mnie Pocztą Polską.

W Rossmanie zakupiłam kosmetyki w miarę naturalne, bo jak się już pewnie zdążyłyście zorientować – bardzo staram się żyć w zgodzie z Naturą. Czy to pod względem pielęgnacji mojej powłoki ziemskiej, czy pod względem odżywiania, czy też wysportowania ogólno cielesnego. (Oj, coś mi się tu udzielają rymy Mickiewiczowskie).

Kupiłam więc toteż:



- 2 olejki z Alterry. Użytkowanie rozpoczęłam od tego pomarańczowego, pachnie niczym landrynka pomarańczowa. Może te z Was, których dzieciństwo przypadło na lata 80te, pamiętają takie landrynki w kształcie kawałków pomarańczy, czy cytrynek. Cytrusowe takie. Zapach tego olejku nasunął mi na myśl te cukierki.

- Odżywkę do włosów przesuszonych z ISANA. A co się będę ograniczać, pomyślałam, kupię tę, bardziej odżywi. Mam zamiar mieszać ją z olejkami i robić maski na czuprynie.

- Balsamik do ciałka (opamiętaj się kobieto!) z Czterech Pór Roku o bardzo naturalnym składzie i bardzo owocowym zapachu. Po posmarowaniu się nim, poczułam się niczym krzaczek porzeczek i malin razem wziętych i zmiksowanych. Ale… LUBIE TO! :)

- Kolejny balsamik tym razem z przewodnią nutą rumiankową z GREEN PHARMACY. Spodobało mi się w nim to, że na drugim miejscu w składzie ma masło karitè (shea – jeden czort). Jeszcze nie spróbowałam go, bo na pierwszy ogień puściłam owocki z Czterech Pór Roku.

- żela do higieny intymnej też nabyłam, znanego szerokiej publiczności FACELLE, z zamiarem używania go także do innych części ciała (co by się nie powtórzyć i nie napisać „powłoki cielesnej”).

- No i ostatni zakup – woda toaletowa Cherlie White z Revlon’a. Zapach ten kupiłam z sentymentu, używałam go 20 lat temu jako latorośl, a podarowała mi go wówczas kuzynka z Australii. Ach, wtedy był synonimem „wielkiego świata”, a dziś go wyprzedają w Rossmanie za 14 złociszy. Jak się ten świat zmienia doprawdy… ;) Nutkę zapachową ma delikatną, świeżą, na lato i na te moje kilometrowe biegania może być, tym bardziej, że nic ze sobą nie wzięłam tutaj, a czymś pachnieć muszę i nie chciałabym, żeby to były kiszone ogórki mojej mamy, których narobiła cały słój i które możecie podziwiać na tym oto zdjęciu:



I tym optymistycznym akcentem kończę chwilowo, ale niedługo powrócę, bo mam jeszcze coś do pokazania (zdrową żywność, bleh), a po niej dwie paczuszki, które do mnie fruną w tym momencie.
Ciao Baby!

poniedziałek, 8 lipca 2013

Lipiec - ósma rano




W czwartek rano przyleciałam z synkami na wakacje do rodzinnego domu, a co za tym idzie – do rodzinnej miejscowości i poczyniłam postanowienie częstych treningów biegowych na ojczystej ziemi. Ot, pobudka, kawka z mlekiem i ósma rano – STARTUJĘ! 



Chcę biegać codziennie, a minimum 6 dni w tygodniu. Jak na razie mi się to udaje i niechaj stan ten trwa.
Miałam 2 tygodniową przerwę w bieganiu, gdy chłopcy skończyli szkoły, więc teraz chcę nadrobić z nawiązką.
Muszę przyznać, że w pierwszych dniach było odczuć, że trochę kondycja nie ten tego – przeplatałam bieg z marszem, ale już dzisiaj było dużo biegu i minimum maszerowania. ;)





Póki mam możliwość i pomoc przy dzieciach chcę maksymalnie wykorzystać ten czas na poprawienie kondycji i szybkości.
Uwielbiam biegać rano. Po takim biegu mam energię na cały dzień i przede wszystkim DOBRY HUMOR! Uwielbiam też atmosferę budzącego się do życia świata, świergoty ptaszków, zapach trawy i drzew, świeże poranne powietrze… Żyć nie umierać!



Dzisiaj dodatkowo ucieszyłam się jak dziecko, bo zobaczyłam… sarenkę. Podobno głodne teraz są i podchodzą blisko, bliziutko do gospodarstw domowych w poszukiwaniu jedzenia. Nie była ona (albo on, nie znam się dobrze na zwierzynie leśnej) nawet jakoś wyjątkowo płochliwa i pozwoliła mi upolować się na fotce w telefonie. Kusi mnie, żeby jutro iść biegać z małym aparatem, bo takie piękne mam widoki i uroki przyrody… Chyba nie zaszkodzi taki mały balast, co? :)