Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bieganie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bieganie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 11 lipca 2013

Ubrania i akcesoria do biegania z Lidl’a




Pisałam już o Lidl’owej promocji na ubrania i akcesoria do biegania dzisiaj rano na Facebooku, ale pomyślałam, że warto o niej wspomnieć i na blogu.
A przy okazji pokazać Wam co też takiego ciekawego nabyłam. :)

Promocja wystartowała dzisiaj. Co jakiś czas takie oferty tematyczne, np. sportowe pojawiają się w tym sklepie. Nie są stałym asortymentem sklepu, ale właśnie sezonowym. I z tego to powodu trzeba na nie polować, bo kiedyś się znowu powtórzą, ale… nie tak prędko.
Kto z Was więc ma ochotę niechaj chwyta okazję.

Ja pochwyciłam: koszulkę do biegania za 24 zł,

Foto: Lidl

 spodenki do biegania – też 24 zł, 

Foto: Lidl


okulary sportowe za 19,99 zł

Foto: Lidl


 i skarpetki sportowe za 9 zł. 





Lepiej jednak przed zakupem sprawdzić czy np. bluzeczka nie ma jakiejś skazy, co zresztą zasugerowała mi koleżanka napotkana w sklepie, która na jednej znalazła małą dziureczkę.
Moim zdaniem ubrania są przyzwoite jakościowo i w sam raz do codziennych treningów. Nie trzeba od razu kupować całego arsenału ubrań firmowych, aby móc komfortowo biegać.


Koszulka jest bardzo miła w dotyku, leciutka. W spodniach spodobała mi się kieszonka z tyłu i wszyte elementy odblaskowe po bokach. Ogólnie wszystko bardzo wygodne!



Powodzeniem też cieszyły się Lidl’owskie buty do biegania, bardzo wiele osób je kupiło w tym czasie gdy tam byłam. Na pierwszy rzut oka wydały mi się solidne i mocne, a także ich kolorystyka była bardzo ładna. 


Tak więc – jeśli macie na coś ochotę, spieszcie się i biegnijcie do Lidl’a! :)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Lipiec - ósma rano




W czwartek rano przyleciałam z synkami na wakacje do rodzinnego domu, a co za tym idzie – do rodzinnej miejscowości i poczyniłam postanowienie częstych treningów biegowych na ojczystej ziemi. Ot, pobudka, kawka z mlekiem i ósma rano – STARTUJĘ! 



Chcę biegać codziennie, a minimum 6 dni w tygodniu. Jak na razie mi się to udaje i niechaj stan ten trwa.
Miałam 2 tygodniową przerwę w bieganiu, gdy chłopcy skończyli szkoły, więc teraz chcę nadrobić z nawiązką.
Muszę przyznać, że w pierwszych dniach było odczuć, że trochę kondycja nie ten tego – przeplatałam bieg z marszem, ale już dzisiaj było dużo biegu i minimum maszerowania. ;)





Póki mam możliwość i pomoc przy dzieciach chcę maksymalnie wykorzystać ten czas na poprawienie kondycji i szybkości.
Uwielbiam biegać rano. Po takim biegu mam energię na cały dzień i przede wszystkim DOBRY HUMOR! Uwielbiam też atmosferę budzącego się do życia świata, świergoty ptaszków, zapach trawy i drzew, świeże poranne powietrze… Żyć nie umierać!



Dzisiaj dodatkowo ucieszyłam się jak dziecko, bo zobaczyłam… sarenkę. Podobno głodne teraz są i podchodzą blisko, bliziutko do gospodarstw domowych w poszukiwaniu jedzenia. Nie była ona (albo on, nie znam się dobrze na zwierzynie leśnej) nawet jakoś wyjątkowo płochliwa i pozwoliła mi upolować się na fotce w telefonie. Kusi mnie, żeby jutro iść biegać z małym aparatem, bo takie piękne mam widoki i uroki przyrody… Chyba nie zaszkodzi taki mały balast, co? :)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

OOTD z autami i potomstwem w tle



“Lato, lato, lato wszędzie” – a wraz z nim festyny, długie wieczorne spacery, nasycone barwy i rekordowe temperatury. No, te ostatnie to może nie dzisiaj, bo mamy przejściowe wytchnienie od tropików i nawet trzy kropelki deszczu spadły u mnie z rana… Ale wrócę na chwilę do ostatnich dni, w których to namiętnie odwiedzaliśmy okoliczne festyny, a jest ich o tej porze pod dostatkiem. 



Ten tu poniżej, na zdjęciach uwieczniony odbył się w sąsiednim miasteczku i był pod hasłem wystawy starych, epokowych aut + kiermasz rękodzieła i regionalnych artykułów spożywczych, a także odzieżowych (już nie regionalnych, większość MADE IN CHINA).





Grzybki z grilla z octem balsamicznym i parmezanem :D


Przy okazji mini „strój dnia” w moim wydaniu, ale naprawdę mini, bo na festyn pojechałam prosto z biegu na 7,5 km, w którym wystartowałam o poranku. Tak wyglądałam godzinę wcześniej ;)


Mam na sobie koszulkę z TERRANOVY (spodobały mi się różowe paseczki i napis) ;) , spodnie z ZARY – mam je już jakieś 2 miesiące i jestem bardzo zadowolona, świetnie się noszą, nie zmieniają kształtu, ani koloru w praniu itp. – planuję nawet zakup kolejnych dżinsów z Zary, oczywiście o innym kroju. Aha, a na nogach biegówki z Reebok, których nie zdążyłam ściągnąć po biegu. ;) Kolor jednak świetnie podpasował do koszulkowych barw. 


Samochody w tle nie moje. Dzieci natomiast i owszem. :D Hehe, inaczej rzecz ujmując – samochodów się nie dorobiłam, dzieci tak. :D I tym optymistycznym akcentem pozdrawiam Was serdecznie. 
Lubicie letnie imprezy terenowe? Do napisania!

sobota, 11 maja 2013

Wspólny mianownik: Lakier ESSIE “PEACH DAIQUIRI” & nowe biegówki




Co ma wspólnego lakier z butami do biegania? Przede wszystkim kolor! Taki specyficzny różowy koral. Ciepły, gorrrący, wiejący tropikami i drinkiem pod palemką.

Tak mi się przynajmniej kojarzy ta barwa. Bardzo ją lubię. Przywodzi mi na myśl lato, wakacje, słońce…



Po drugie: i lakier, i buty były ostatnimi z rzeczy jakie sobie kupiłam. Co prawda buty były przed lakierem – urzekły mnie właśnie kolorem, bo nigdy wcześniej nie biegałam w Reebokach. Jeszcze ich nie wypróbowałam w biegu, jak na razie byłam w nich tylko na fitnessach, ale czas najwyższy na próbę generalną, bo na fitnessowe wygibasy są zwyczajnie za duże, zbyt toporne.
A lakier to chyba dobrałam pod kolor butów właśnie… Tak wbił mi się w szare komórki ten kolor, zawładnął nimi… ;)



„Peach Daiquiri” to kolejny lakier ESSIE, jaki dołączył do mojej kolekcji i na pewno nie ostatni. Jestem oczarowana tymi lakierami – bardzo dobrze się u mnie sprawdzają. Przede wszystkim są bardzo wytrzymałe – mogę w nich myć naczynia (którą to czynność uwieczniłam na fotce pod spodem) bez rękawiczek czy też szorować kafelki na kolanach (przesadzasz Aneczniku, przesadzasz), a lakier ani drgnie!


Utrzymuje się bez wycierania ponad 5 dni (przynajmniej tyle sprawdziłam, bo później odświeżyłam kolor). Długo utrzymuje się także jego połysk. Zauważyłam też rzecz niebywałą – gdy noszę  któryś z lakierów ESSIE na pazurach, rosną one szybciej! Widocznie lakier zabezpiecza je przed urazami, połamaniem itp. Co za tym idzie, stwierdzam też, że lakier ten nie wysusza płytki, a wręcz ją pielęgnuje. 

Na dzień dzisiejszy ESSIE to moje ulubione lakiery. Niedługo pokażę Wam pozostałe kolory, które mam w kolekcji. 

Udanego weekendu i dużo słoneczka. :)

czwartek, 9 maja 2013

Wrażenia po JJ Running Festival


Odreagowałam parę dni, a dzisiaj poczułam się na siłach, aby opowiedzieć Wam moje wrażenia po niedzielnym biegu na drugim w historii JJ Running Festival – biegu kobiet dla kobiet. Jednym Z przekazów JJ Running Festiwal jest propagowanie zdrowego, sportowego stylu życia kobiet. Sport to najlepsze lekarstwo na zaburzenia odżywiania – z którymi tak często borykają się zarówno młode dziewczyny, jak i dojrzałe kobiety.


Zapewniam Was na własnym przykładzie – żadna „cud dieta” cudu nie poczyni, tym cudem jest sport i ruch! A najłatwiejszą, bo najbardziej dostępną formą ruchu dla każdego jest właśnie bieganie. Endorfiny, dobry humor, elastyczność, sprawność fizyczna i umysłowa – to są cudeńka sportu.

Ja swoją przygodę z bieganiem rozpoczęłam niedawno, bo dopiero jakieś 2 miesiące temu. Wcześnie, pod koniec listopada zapisałam się na zajęcia fitness, na które regularnie chodziłam około 3 razy w tygodniu. Teraz doszło bieganie – ot, taka naturalna ewolucja. ;)

Tak mi się spodobał ten sport, że postanowiłam spróbować swoich sil w biegu na 10, 5 km. Udało mi się – dobiegłam do mety, który to fakt sam w sobie uważam za osiągnięcie. ;) 

Tu jeszcze przed startem – wesoło prężyłam udka w błogiej nieświadomości tego, co mnie czeka…

Popełniłam parę błędów, a największym z nich był brak porządnej rozgrzewki. Poniosłam się fali towarzyskich pogaduszek, zamiast zakasać biegowe kalesony i przebiec z kilometr – ot, będę miała nauczkę na następny raz, a kolejny bieg już za półtora tygodnia. 

Przed startem przy skrzynkach z bananami. :)

Rozgrzewka jest super ważna, mam nadzieję, że będę o tym już zawsze pamiętać.
Przez ten brak rozgrzewki miałam kryzys tak w okolicach trzeciego, czwartego kilometra – poczułam ogarniającą mnie słabość, zwolniłam, jakieś zimne poty zaczęły mnie oblewać… ;)


Ale zagryzłam zęby i parłam na przód. Wiedziałam, że nie mogę zatrzymać się, bo już nie ruszę. ;D
Biegłyśmy krętymi uliczkami starego miasta Bolonii, było dużo bruku pod górkę, obok przejeżdżały samochody, spacerowali ludzie… A my biegłyśmy w naszych różowych koszulkach. :)
Pod koniec biegu nabrałam rytmu i fotografujący mnie z różnych miejsc mąż (do których docierał oczywiście sobie znanymi skrótami) stwierdził, że pod koniec miałam o wiele więcej wigoru, niż w tym krytycznym 3 kilometrze. 
No dobra, dobra – ROZGRZEWKA! Nigdy więcej bez! I muszę to sobie wytatuować chyba. ;)

Dziękuję za kciuki dziewczyny i proszę o kolejne! :)
A niebawem na blogu więcej wpisów o inszej tematyce, bo nie samym bieganiem człowiek żyje. Do następnego!

sobota, 27 kwietnia 2013

Gotowa do startu



Cześć i Czołem. Jestem.

Nosz w końcu... To był bardzo intensywny czas. Intensywność jego polegała na znienacka podwyższonej temperaturze powietrza, która to oscylowała w okolicach 35 stopni. Można powiedzieć: wiosna się skończyła, nastało lato. Wysoka temperatura sprawiła, że wygnało mnie na pola, łąki, otwarte przestrzenie, morza i plaże szerokie… Biegałam. Biegałam rankami, biegałam wieczorami...


Zrobiłam test wysiłkowy, który jest mi potrzebny do startu w 10, 5 km „maratonie”, na który się czaję, do którego przygotowuję, a który będzie miał miejsce 5 maja. Zapisałam się do aktywnie działającej w sąsiednim miasteczku organizacji sportowej, lekkoatletycznej ma się rozumieć.

Czas ten w ogóle i w szczególe kręcił się wokół biegania. O nim głownie myślałam, nim żyłam. Biegałam po okolicznych polnych dróżkach, jak też na co czwartkowym spotkaniu z dziewczynami w parku bolońskim.
Wczoraj wieczorem podliczyłam w ile minut dam radę przebiec 10 km i wyszło, że w 45. Nie jest żle, ale chcę szybciej! No kurczę, śmieję się sama z siebie i z tego motorka, który odpalił we mnie i nie gaśnie.


Został tydzień, w następną niedzielę będzie ten bieg, do którego tak się przygotowuję. Dzisiaj dałam sobie przerwę na małą regenerację i nabranie sił, a jutro podejmę kolejną próbę – zobaczymy czy uda mi się przebiec szybciej, niż w 45 minut 10 km… Trzymajcie kciuki babeczki.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Ruszajmy się!



Cześć!  :-)

Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o mojej fascynacji sportem. 
Z przekonaniem stwierdzić muszę, że sport, wysiłek fizyczny i endorfiny, jakie czuję całą sobą, zarówno ciałem, jak i umysłem po treningu były dla mnie ratunkiem w „dojściu do siebie” po trzęsieniu ziemi w maju ubiegłego roku. 

Gdy pojechałam z synkami do Polski na wakacje „potrzęsieniowe” już tam MUSIAŁAM chodzić na długie spacery, wieczorami grałam godzinami w badmintona – po prostu czułam ogromną potrzebę ruszania się, fizycznego wyżycia. Wtedy było mi lepiej i na duszy. 

W listopadzie, po przeprowadzce do nowego domu, zapisałam  się na siłownię. A na niej, dzięki wspaniałej właścicielce tego przybytku rozkoszy, bardzo pozytywnej kobiecie, odkryłam co to znaczy prawdziwa gimnastyka ciała pod okiem doświadczonych instruktorów. Zaczęłam uczęszczać na zajęcia z tonifikacji, ćwiczyć w sali treningowej, a ostatnio rozpoczęłam też ćwiczyć pilates. No, a poza siłownią rozlubowałam się w długich marszobiegach.


Fotka ze stycznia 2013 (teraz mam trochę inną figurę, niedługo porobię nowe fotki). ;-)

Teraz chcę lepiej poznać tajniki dobrego treningu biegowego i właśnie zapisałam się na kurs biegania dla kobiet. Ideą tego kursu jest przygotowanie kobiet do maratonu kobiecego, który będzie miał miejsce w Bolonii, w maju. Już nie mogę się doczekać, dziś popołudniu jadę na pierwsze zajęcia! :-D

To koszulka zaprojektowana specjalnie na tę okazję. :-)


Nigdy nie przypuszczałam, że sport okaże się dla mnie takim swoistym „kołem ratunkowym”. W przeszłości, gdy miałam trudne okresy lub trochę życiowego stresu, raczej wybierałam się na małe zakupy czy zjadałam tabliczkę czekolady, a nie wychodziłam spocić się na siłowni czy pobiegać.

Dopiero takie wydarzenie jak trzęsienie ziemi w dosłownym tego słowa znaczeniu wstrząsnęło moim życiem i zmieniło je. Dzięki tej potrzebie ruchu, wyżycia się – dowiedziałam się co to są endorfiny szczęścia, które czuje się po treningu. Dowiedziałam się też jak to jest odczuwać własne ciało, odkrywać mięśnie, o jakich nie miało się zielonego pojęcia, że istnieją. Sport naprawdę pomógł mi w życiu – jest mi z nim lepiej, weselej, bardziej pozytywnie. 

Szczerze polecam Wam jakąkolwiek aktywność fizyczną, jeśli (jeszcze) od niej stronicie. A jeśli już się ruszacie, napiszcie mi co takiego porabiacie, z chęcią sobie poczytam o Waszych sportowych doświadczeniach.