Troszkę sobie powspominam i opowiem Wam o mojej rozmalowanej
zimie. Zima jak malowana lala - i nie odchodzi, ma się za dobrze. ;-)
W listopadzie przeprowadziłam się. Można powiedzieć, że
teraz mieszkam w centrum miasteczka, choć po centrum samym w sobie niewiele
zostało, zniszczyło je trzęsienie ziemi w maju.
Wszystkie sklepy, gmina, kościół i inne instytucje, które
pierwotnie miały siedzibę w centrum miasta, w rynku – przeniosły się w inne
miejsca, poczynając od obrzeży rynku (powstało nawet specjalne miejsce dla
śródmiejskich sklepów z drewnianych domków, gdzie przeniósł się Benetton,
warzywniak, sklep z torebkami, kwiaciarnia itd.), szpital, kiosk i cukiernia
znalazły miejsce w specjalnych, gotowych strukturach, zwanych tu „containerami”.
Także wszystkie szkoły przeniosły się do takich kontenerów. W rynku otwarte
zostały tylko nieliczne sklepiki, można je zliczyć na palcach jednej ręki.
Właściciele pozostałych czekają na koniec robót, remontów potrzęsieniowych, a
one potrwają jeszcze długo…
Jednak przeprowadzka do miasta (wcześniej mieszkałam na jego
obrzeżach) miała same dobre strony. Nagle okazało się, że nie muszę już kupować
samochodu, by móc się samodzielnie i szybko przemieszczać. Wszystko przybliżyło
się na wyciagnięcie ręki. Wszędzie mam blisko! I do szkół dzieci, i na
siłownię, na którą się od razu zapisałam, i… po prostu do ludzi!
Tak więc życie towarzyskie zaczęło kwitnąć na całego, a
jednym z jego owoców było to, że zaczęłam udzielać się „malarsko” na różnych
imprezach.
Zaczęłam malować dzieci. A dzieci w tych miesiącach WIELKIEJ
ODBUDOWY, zaczynania wszystkiego na nowo i inaczej, bardzo potrzebują różnych
akcji specjalnie dla nich.
Malowałam więc na Mikołajkach, na Halloween w szkole
starszego synka, na urodzinach kolegów synka, a ostatnio, dwa tygodnie temu
pomalowałam 20 klownów na imprezę po-karnawałową w naszym miasteczku ! Nigdy
jeszcze nie malowałam tak wielu osób jednocześnie. Sama zdołałam wymalować
dwudziestkę klownów, resztę domalowywały kwiaciarki z kwiaciarni, która
urządzała imprezę. Klownami byli wszyscy sklepikarze z naszego miasta.
Zobaczcie jak prezentowali się na scenie. Piękni byli! :-)
Acha, stroje klownów uszyły kwiaciarki – zdolne babki. Te
żółte rowery skonstruował pan, którego możecie podziwiać na olbrzymim rowerze
na zdjęciu. Taką ma pasję facet. Lubię takich ludzi z polotem i takie akcje,
które przywołują uśmiech na ustach dzieci i dorosłych też… A jakże…
Jeszcze parę miesięcy temu nie przypuszczałabym, że tak
często będę miała okazję robić takie fantazyjne makijaże farbkami. Życie
potrafi sprawić niejedną niespodziankę. :-D
Fajnie, że możesz wykazać swój artyzm;))
OdpowiedzUsuńSie robi, co w mocy. ;) (Wlasnie serfuje po Twoim blogu, jest super!). :)
UsuńDziękuję, bardzo mi miło:)
Usuń